Jako nastolatek planował być malarzem, ale już wtedy tworzył w wyobraźni światy, w których dokonywał rzeczy niemożliwych. Dziś opowiada nam o pisaniu dla młodzieży, swoich zwierzętach i dlaczego napisał dla nas cykl powieści „z dreszczykiem”. Zapraszam na wywiad z Grzegorzem Gortatem
Dlaczego zdecydował się Pan napisać serię „Lepiej w to uwierz” przeznaczoną dla młodszej młodzieży, z atmosferą grozy, elementami nie z tego świata ale też śmierci czy przemocy?
„Powieść grozy” czy też – odwołując się do jej genezy – „powieść gotycka” to dość pojemna forma. Umożliwia łączenie elementów rozrywkowych, przygodowych z tak zwanymi tematami trudnymi. Cała rzecz polega na ich właściwym wyważeniu, zwłaszcza wtedy, gdy adresatem jest czytelnik z tej grupy wiekowej. Sam pamiętam, że jako mały chłopiec chętnie sięgałem po różnorakie „opowieści z dreszczykiem”, bo dominująca w nich atmosfera niesamowitości dobrze współgrała z dziecięcym światem, w którym wyobraźnia potrafi wykreować niemal wszystko.
Czy rozmawiał Pan z młodymi czytelnikami i stąd wie Pan, że lubimy taką tematykę?
Nie lubię uogólnień, dlatego nie chciałbym twierdzić, że każdy młody czytelnik przedkłada fantasy czy powieść grozy nad inne gatunki literackie. Ale faktem jest, że te właśnie tytuły cieszą się u młodzieży sporym powodzeniem. Powieść nie powinna jednak moim zdaniem ograniczać się tylko do wywołania „dreszczyku emocji”; musi zawierać również jakieś przesłanie, ważną myśl, która zostaje z czytelnikiem na dłużej, kiedy już odłoży książkę.
Jako dziecko lubił Pan się bać? Ryzykować? Wymyślać opowieści czy zabawy z pogranicza światów?
O tak, lubiłem puszczać wodze fantazji! Najchętniej w wyobraźni tworzyłem takie światy, w których to ja byłem bohaterem. Takim bohaterem, dodam od razu, który dokonuje rzeczy pozornie niemożliwych. Najchętniej chyba sam przed sobą odgrywałem rolę rycerza, wzorowanego na między innymi bohaterach powieści Waltera Scotta. A jako że prawdziwy rycerz powinien być postacią pozytywną, osadzałem siebie tylko w takich właśnie rolach.
A może pamięta Pan książki z dzieciństwa, albo bohaterów książkowych, których Pan się bał?
Czytałem bardzo dużo, wręcz zachłannie. Najczęściej książki wybierałem sam, a jednym z głównych kryteriów wyboru była „grubość” tomów. Im powieść grubsza, tym chętniej po nią sięgałem, bo miałem pewność, że znajomość z bohaterami potrwa dłużej.
Co czytałem? Powieści Karola Maya o Winnetou i rycerskie powieści Waltera Scotta. Bardzo lubiłem przygody Robin Hooda i cykl Dumasa o muszkieterach. Przeczytałem wszystkie przetłumaczone na polski teksty Dickensa, a moim ulubionym bohaterem był pan Pickwick. Ale poznałem też cykl powieściowy o Ani z Zielonego Wzgórza, podobno – bo nie do końca jest to prawdziwe – adresowany głównie do dziewcząt. A z wcześniejszych lektur bardzo zapadły mi w pamięć powieści o panu Kleksie oraz książki Janusza Korczaka o królu Maciusiu.
O mało bym przegapił Marka Twaina, jednego z moich ulubionych pisarzy! Oczywiście, zaprzyjaźniłem się z Tomkiem Sawyerem i Huckleberrym Finnem, których autor tak barwnie przedstawił. Równie prawdziwy wydawał mi się Indianin Joe i pewnie dlatego wystraszyłem się go niemniej niż Tom Sawyer.
Ważnym wątkiem książki „Miasteczko…” jest zmuszanie psów do walki. Miał Pan do czynienia osobiście z takimi praktykami? Czy słyszał Pan o walkach i postanowił Pan interweniować pisząc tę książkę?
Okrutne traktowanie zwierząt, w tym zmuszanie psów do walki poprzez specjalną tresurę, która okalecza ciało i psychikę, to ponura rzeczywistość, z którą na swój sposób próbuję walczyć. Jeśli robię to jako pisarz, mam szansę dotrzeć do szerszego grona odbiorców i przekonać ich do moich racji. Zwierzęta nie decydują o swoim losie, są na dobre i złe zależne od człowieka. Człowiek zatem ponosi za nie pełną odpowiedzialność. Rozsądne reagowanie na zło jest powinnością każdego z nas. Myślę, że nasz stosunek do zwierząt mówi wiele o naszym stosunku do drugiego człowieka.
W notce o Panu można przeczytać, że lubi Pan zwierzęta. Jakie teraz z Panem mieszkają? Czy któreś z nich było pierwowzorem postaci z książki „Miasteczko ostatnich westchnień”?
Od kilku lat jest z nami Lola, „prawie” owczarek niemiecki. Pierwszym zaś psem był Czan, zewnętrznie bardzo do Loli podobny. Po Czanie, niezupełnie z naszego wyboru, trafiła do nas pekinka Czina. Jak na pekińczyka przystało, była kapryśna ale pełna uroku, uparta choć chwilami rozbrajająca. Zastanawiam się, czy byłaby równie zgodna jak Czan, gdyby przyszło jej dzielić mieszkanie z innymi ówczesnymi (poza ludźmi) lokatorami: królicą Lusią, świnką morską Mimi i kanarkiem Jaśminkiem.
Zwierzęta z „Miasteczka Ostatnich Westchnień” nie mają konkretnego pierwowzoru. Na ich portrety składają się w jakiejś mierze niektóre cechy zwierząt, które w naszym domu mieszkały. Oczywiście, sporą rolę odegrała też pisarska fantazja…
Czy pisanie dla dzieci i młodzieży różni się od pisania dla dorosłych?
Myślę, że młody czytelnik jest bardzo szczery w swoich ocenach i odczuciach. Nie kieruje się wyłącznie modą, potrafi sam szukać interesujących go tematów i powieści. Do tego bardzo szybko wyczuwa fałsz. Dlatego pisarz musi sam wierzyć w przekaz, który chce zawrzeć w powieści. I powinien mieć większą wiarę niż wielu dorosłych w intelekt młodego czytelnika. Tak w przypadku dorosłych jak też młodszych czytelników wolę raczej zawyżać niż zaniżać literacką poprzeczkę. Uważam, że jest to oznaka szacunku dla każdego czytelnika.
Kiedy miał Pan tyle lat co ja, czternaście, wiedział Pan, że zostanie pisarzem?
Ależ skąd! Myślałem raczej, że będę malarzem. Choć tak naprawdę większość z nas „bywa pisarzami” – mówię o fenomenie dziecięcej wyobraźni, która w sposób nieskrępowany pozwala kreować różne światy i wcielać się w co rusz nowych bohaterów. Jeśli pisanie to kreacja wspierana wyobraźnią, to właśnie na pewnym etapie dzieciństwa wiele osób zostaje choćby na krótko „pisarzami”, nawet jeśli później z tego wyrastają, tak jak „wyrasta się” z dzieciństwa.
Dziękuję za rozmowę, a Czytelników zapraszam do przeczytania recenzji „Miasteczka ostatnich westchnień” – książki objętej patronatem mojego bloga. KLIK KLIK
Komentarz do “W WYOBRAŹNI TO JA BYŁEM PRAWDZIWYM BOHATEREM”