„Minuta koguta” Sven Nordqvist, Media Rodzina, 21,5×30,5×0,6cm, 26 stron, twarda oprawa.
Jest coś fajnego w serii książek p Pettsonie i Findusie. Różnie dobrze mogłyby się dziać w innych czasach, ale tak samo teraz gdzieś na wsi. Pokazują fajne życie w małym domku, ze zwierzakami, ogródkiem, starszym panem i kotem.
Wszystko wygląda tu ładnie i spokojnie, ale wcale nie nudo. A to dlatego, że z Pettsonem i Findusem mieszka cała masa małych dziwnych stworków, które… nie uczestniczą w opowieściach (nie ma ich w treści), ale można je wypatrzeć na ilustracjach. A jak nie je, to chociaż ich ślady w postaci małej, porzuconej filiżanki, albo huśtawki zawieszonej na kwiatku itd.
To chyba największy plus serii. Ten dodatkowy świat fantasy, w który całkiem nieźle spisują się też kury, podobne z zachowania bardziej do grupy sąsiadek, niż zwierząt – np. też popijają sobie herbatkę z porcelanowej zastawy.
Ale przejdźmy do tej części, czyli „Minuty koguta”. Pewnego dnia Pettson przynosi do domu koguta. Nie planował go przygarnąć, ale w ten sposób uratował go przed ugotowaniem na rosół, więc nie miał wyboru. Kury są zachwycone. Ale nie Findus, który koguta nie znosi. Kury przestają się z nim bawić, bo najważniejszy jest dla nich kogut.
Okazuje się, że kogut ma jedną, zasadniczą wadę – strasznie głośno i często pieje. Można od tego zwariować. Findus się buntuje, a Pettson próbuje przemówić kogutowi do rozsądku. Jak się kończy historia nowego mieszkańca? Musicie przeczytać sami.
Klara bardzo lubi historie o staruszku i jego kocie. Strasznie się ucieszyła z nowej części i od razu zaczęła wyszukiwać na obrazkach małe stworki. Książkę bardzo polecam, jak wszystkie inne z tej serii. Historie są ciekawe, a ilustracje Svena Nordqvist’a to jedne z lepszych jakie znam.